3 lutego 2011

Pogoda ducha zamiast szczęścia




Pragnienie szczęścia uchodzi za najważniejszy cel, a dla niektórych wręcz sens życia. Było tak chyba zawsze, tyle że kiedyś ludzie dążyli do szczęścia wiecznego, a dziś zdecydowanie bardziej interesuje nas szczęście ziemskie. Niektórzy ulegają pokusie łapania szczęścia chwilowego, przemijającego i co gorsza, kończącego się kacem. Raz moralnym, raz fizycznym, a często jednym i drugim równocześnie. A że kac jest nieprzyjemny i bardzo oddalony od uczucia szczęścia, wyzwala natychmiast potrzebę aplikowania sobie coraz to nowych porcji szczęścionośnych podniet. Przemilczmy skutki takiego pojmowania szczęścia, co w skrajnych przypadkach zmienia się w uzależnienie, a już w pierwszych etapach świadczy o niedojrzałości i życiowej nieroztropności.
Pomówmy o szczęściu trwałym.
Czy jest w ogóle możliwe? Co mogłoby je zapewnić? Czy można mówić o uniwersalnych regułach osiągania szczęścia? Czy zmienia się jego pojmowanie z wiekiem? A może nie tylko z wiekiem, lecz także z przynależnością do określonej kultury i panującymi w niej wartościami, normami i obyczajami?
[...] Po pierwsze, psychologiczne badania nad szczęściem dowodzą, że za najbardziej niezawodne źródła szczęścia ludzie na całym świecie uważają przyjaźń i miłość. Nie majątek, nie długie zycie, nawet nie zdrowie ani sukcesy zawodowe, tylko poczucie więzi i bliską obecność tych, których kochamy i którym na nas zależy.
Jest to logiczne, w końcu filozofowie i mędrcy od starożytności zwracają uwagę na przewagę wartości duchowych nad materialnymi pod względem zapewnienia poczucia sensu. Krótko mówiąc, im bardziej nastawimy się na to, co posiadamy w głowie i sercu, a nie w szufladach, szafach i bankach, tym mniej narażamy się na straty zwiększając swoje szanse na zadowolenie z życia. A stąd już blisko do szczęścia. Przyjrzyjmy się przez moment istocie szczęścia - tego kapryśnego motyla, który przysiada nam na ramieniu albo na dłoni na ułamek chwili, nadając jej narkotycznie pociągające barwy i smak. Zaznawszy go, chcielibyśmy tego szczęścia więcej i więcej, żeby nigdy się nie kończyło, a więc żeby ten motyl siedział i siedział na naszym ramieniu. Co jest oczywiście niemożliwe. Szczęście, mając naturę motyla, musi ulecieć, by nagle kiedyś znów przysiąść na czyimś warkoczu albo kołnierzyku. Albo znów przyfrunąć w naszą stronę. Zatrzymać go na zawsze nie sposób. Taka jego natura.
Można jednak te krótkie chwile szczęścia zapamiętywać. Można w pamięci, jak fotografie w albumie, zbierać wspomnienia najszczęśliwszych momentów, godzin, dni. To nic, że przeminęły i następne też przeminą. Ważne, że były, bywają, znów będą. Zatrzymujmy je więc na zawsze, bez żalu i gniewu, że prędko ulatują, natomiast z wdzięcznością, że bodaj na moment w nasze życie zawitały. To całkowicie realna, koncepcja budowania wielkiego szczęścia z małych szczęść. Jest też inna koncepcja, bardziej prozaiczna, ale również dająca do myślenia. [...] W tej koncepcji szczęście trzeba zastąpić innym pojęciem. Jest nim pogoda ducha. Też upiększa życie, a jest bardziej realistyczna. Co więcej, zależy od nas, a nie od innych i wynika z akceptacji życia takiego, jakie jest, a nie jakie chciałoby się aby było. Pogoda ducha nie jest motylem, tylko czymś w rodzaju hipopotama, który jak już się do was zbliży, to wystarczy go trochę podkarmić, żeby nigdy nie chciał odejść. Chociaż nie ma tęczowych skrzydełek i nie migocze przed oczami kuszącymi barwami, ale za to, hipopotami nic nie ruszy z miejsca, jeżeli sam nie zechce się oddalić. W pogoni za szczęściem właśnie o to nam chodzi, czyż nie? Aby trwało, zostało przy nas i nie znikało z naszego życia jak kapryśny motylek.



Autor- Ewa Wojtyłło.

Brak komentarzy: