Wydaje nam się, że wiemy, czego chcemy od życia: wreszcie zakochać się i stworzyć szczęśliwą rodzinę, odejść od znienawidzonego partnera, zacząć wszystko od nowa. I... nie robimy nic w tym kierunku. Czemu tak trudno być tym, kim chcemy być?
Klucz, według którego wybieramy partnera, bardzo często pozostaje poza naszą świadomością, nie jesteśmy w stanie go rozpoznać. Potem bywamy zdumieni własnymi wyborami, bo przecież mamy określony ideał partnera, tymczasem osoba, z którą rzeczywiście się wiążemy, okazuje się kimś zupełnie innym. Wydaje nam się, że wiemy, czego oczekujemy od związku, ale związek, który budujemy – i za budowę którego jesteśmy odpowiedzialni – dostarcza nam czegoś zupełnie innego. Chcemy się rozstać, bo bardzo wiele przemawia za tym, że nie dostajemy tego, na co liczymy, jednak do rozstania nie dochodzi. Dlaczego? Ponieważ prawdziwy klucz do zrozumienia związku leży gdzie indziej...
Uzmysłowienie sobie faktu, że nasze uczucia kierują się ku temu, czego nie rozumiemy albo nie uznajemy, rodzi niepokój, gdyż wolimy siebie widzieć jako rozsądnych, spójnych i przewidywalnych. Kiedy okazuje się, że drzemią w nas siły niełatwe do wytłumaczenia i sprzeczne z logiką, możemy w naturalny sposób reagować lękiem i wycofaniem.
Znieczulenie na zakochanie
Czasem chroniąc się przed tym, co w nas nieobliczalne, pozbywamy się tego, co niezwykłe, na przykład zakochania. Zakochanie się jest nieodłącznie związane z utratą kontroli, z poddaniem się fascynacji, czemuś nieznanemu, nieprzewidywalnemu. Zakochując się, wystawiamy się nie tylko zagrożenie, że ktoś nas odrzuci, lecz także na niebezpieczeństwo rezygnacji z opanowania i chłodu emocjonalnego.
Wbrew obrazowi lansowanemu w komediach romantycznych i walentynkowych publikacjach, zakochanie nie jest tylko stanem łatwym i przyjemnym. Co prawda nie wymaga ono od nas wysiłku rozumianego aktywnie, potrzebuje jednak zgody, poddania się, pozwolenia sobie na zakochanie, co oznacza utratę kontroli. Rozważne, wstrzemięźliwe w emocjach szukanie partnera jest w tym sensie nasilaniem kontroli, próbą wywarcia wpływu na rzeczywistość, a nie uleganiem fascynacji tą rzeczywistością. Osłabia lęk przed nieznanym, ponieważ daje doświadczenie kształtowania świata, dokonywania wyborów.
Ci, którzy na chłodno szukają partnera, odwołują się do rozsądku i wynikających z niego przesłanek, sprawiają wrażenie opanowanych i wolnych od emocji. Myślę jednak, że na głębszym poziomie, u źródła ich zachowania i postaw może tkwić lęk przed ujawnianiem prawdziwego siebie. Prawie każdy człowiek deklaruje, że chce być spontaniczny, otwarty, żywy i wrażliwy – pytanie brzmi jednak nie: jak to zrobić?, ale – jakie są powody, dla których decydujemy się tacy nie być?
Rachunek za bliskość
Psychoterapia pokazuje, że jest wiele czynników, które sprawiają, że wybieramy izolację, dystans i chłód, ukrywamy swoje przeżycia. Także, a może przede wszystkim, postanawiamy być takimi w kontakcie z samym sobą. Te mechanizmy obronne chronią nas przed lękiem, poczuciem braku przynależności, odrzucenia, samotności – a więc nam samym nie pozwalają poczuć, że przeżywamy to, co bardzo niewygodne. Ceną jest niezdolność do doświadczania tego, co dobre i co zamyka się w określeniu „zakochanie się”, bo znieczulenie nie tylko chroni przed bólem, ale również nie pozwala doświadczyć przyjemności.
W gabinetach psychoterapeutycznych często pojawiają się osoby, które skarżą się, że w ich życiu czegoś brakuje i wydaje się ono niepełne. Ich myśli kierują się ku temu, o czym marzą – chcą wiedzieć, jak stać się kimś bardziej spontanicznym, otwartym, autentycznym. Sęk w tym, że nie przyglądają się temu, co może być powodem wyborów czegoś przeciwnego. Szukają sposobów na bycie innymi, a nie analizują, dlaczego są tym, kim są.
Dlaczego po pewnym czasie zakochanie znika z ich związku? Skąd bierze się dystans, nuda, rozczarowanie? Myślę, że bardzo często spadek emocji w relacji wynika z nieświadomego odkrycia, że jesteśmy naprawdę blisko – a to nieuchronnie budzi lęk. Pierwsza fascynacja mija, a w jej miejsce nie pojawia się nic głębszego, wymagającego dalszego odsłaniania się, pokazywania siebie, podjęcia ryzyka. Jak bardzo można zostać poranionym, dając partnerowi dostęp do siebie, pokazują pary, które nawet w gabinecie terapeutycznym ranią się wzajemnie, często uderzając partnera „w bardzo subtelny sposób”. Jedno spojrzenie, odpowiedni ton, brak odpowiedzi są tak bolesne, bo obie strony świetnie znają swoje najczulsze miejsca. To rachunek za bliskość.
(Nie)świadome uniki w trójkącie
Psychoterapia jest w dużej mierze procesem formułowania trafnych pytań. Osoba samotna, pytająca co zrobić, by wreszcie z kimś być, pomija w przyglądaniu się sobie ten obszar, który sprawia, że decyduje się być sama. Powody, dla których warto z kimś być, są oczywiste. Nieoczywiste, i nieświadome są powody, dla których chcemy uniknąć powodzenia w stworzeniu relacji.
Przykładem zachowania, które prowadzi do niepowodzenia, może być tworzenie związku z osobą, która już z kimś jest. Relacje trójkątne często są sposobem na zachowanie bezpiecznego dystansu, i to dla całej trójki. Zdradzający/zdradzająca dystansuje się w najbardziej oczywisty sposób – nawet na poziomie fizycznym nie angażuje się w pełni w żadną z relacji, a emocjonalnie dzieli świat na to, co znane i rozczarowujące (dotychczasowy partner) oraz nowe i obiecujące (nowy partner). Kochanka/kochanek inaczej dzieli świat, ale ten podział również prowadzi do uniknięcia pełnego zaangażowania – na razie jest tak, że nie widujemy się zbyt często, ale kiedyś będziemy razem.
Najbardziej wieloznaczna jest rola osoby zdradzanej. Niezwykle trudno mówić o jej udziale w trójkątnym związku bez zbliżania się do obwiniania i przypisywania odpowiedzialności za tworzenie czy podtrzymywanie sytuacji skądinąd bardzo bolesnej. Jednak zwłaszcza w związkach, w których zdrada powtarza się, a zdradzani za każdym razem wybaczają zdradzającym ich partnerom albo decydują się żyć w takim układzie ze względu np. na „dobro dzieci”, można pokusić się i o taką interpretację, że także strona zdradzana czerpie specyficzny zysk.
Klucz, według którego wybieramy partnera, bardzo często pozostaje poza naszą świadomością, nie jesteśmy w stanie go rozpoznać. Potem bywamy zdumieni własnymi wyborami, bo przecież mamy określony ideał partnera, tymczasem osoba, z którą rzeczywiście się wiążemy, okazuje się kimś zupełnie innym. Wydaje nam się, że wiemy, czego oczekujemy od związku, ale związek, który budujemy – i za budowę którego jesteśmy odpowiedzialni – dostarcza nam czegoś zupełnie innego. Chcemy się rozstać, bo bardzo wiele przemawia za tym, że nie dostajemy tego, na co liczymy, jednak do rozstania nie dochodzi. Dlaczego? Ponieważ prawdziwy klucz do zrozumienia związku leży gdzie indziej...
Uzmysłowienie sobie faktu, że nasze uczucia kierują się ku temu, czego nie rozumiemy albo nie uznajemy, rodzi niepokój, gdyż wolimy siebie widzieć jako rozsądnych, spójnych i przewidywalnych. Kiedy okazuje się, że drzemią w nas siły niełatwe do wytłumaczenia i sprzeczne z logiką, możemy w naturalny sposób reagować lękiem i wycofaniem.
Znieczulenie na zakochanie
Czasem chroniąc się przed tym, co w nas nieobliczalne, pozbywamy się tego, co niezwykłe, na przykład zakochania. Zakochanie się jest nieodłącznie związane z utratą kontroli, z poddaniem się fascynacji, czemuś nieznanemu, nieprzewidywalnemu. Zakochując się, wystawiamy się nie tylko zagrożenie, że ktoś nas odrzuci, lecz także na niebezpieczeństwo rezygnacji z opanowania i chłodu emocjonalnego.
Wbrew obrazowi lansowanemu w komediach romantycznych i walentynkowych publikacjach, zakochanie nie jest tylko stanem łatwym i przyjemnym. Co prawda nie wymaga ono od nas wysiłku rozumianego aktywnie, potrzebuje jednak zgody, poddania się, pozwolenia sobie na zakochanie, co oznacza utratę kontroli. Rozważne, wstrzemięźliwe w emocjach szukanie partnera jest w tym sensie nasilaniem kontroli, próbą wywarcia wpływu na rzeczywistość, a nie uleganiem fascynacji tą rzeczywistością. Osłabia lęk przed nieznanym, ponieważ daje doświadczenie kształtowania świata, dokonywania wyborów.
Ci, którzy na chłodno szukają partnera, odwołują się do rozsądku i wynikających z niego przesłanek, sprawiają wrażenie opanowanych i wolnych od emocji. Myślę jednak, że na głębszym poziomie, u źródła ich zachowania i postaw może tkwić lęk przed ujawnianiem prawdziwego siebie. Prawie każdy człowiek deklaruje, że chce być spontaniczny, otwarty, żywy i wrażliwy – pytanie brzmi jednak nie: jak to zrobić?, ale – jakie są powody, dla których decydujemy się tacy nie być?
Rachunek za bliskość
Psychoterapia pokazuje, że jest wiele czynników, które sprawiają, że wybieramy izolację, dystans i chłód, ukrywamy swoje przeżycia. Także, a może przede wszystkim, postanawiamy być takimi w kontakcie z samym sobą. Te mechanizmy obronne chronią nas przed lękiem, poczuciem braku przynależności, odrzucenia, samotności – a więc nam samym nie pozwalają poczuć, że przeżywamy to, co bardzo niewygodne. Ceną jest niezdolność do doświadczania tego, co dobre i co zamyka się w określeniu „zakochanie się”, bo znieczulenie nie tylko chroni przed bólem, ale również nie pozwala doświadczyć przyjemności.
W gabinetach psychoterapeutycznych często pojawiają się osoby, które skarżą się, że w ich życiu czegoś brakuje i wydaje się ono niepełne. Ich myśli kierują się ku temu, o czym marzą – chcą wiedzieć, jak stać się kimś bardziej spontanicznym, otwartym, autentycznym. Sęk w tym, że nie przyglądają się temu, co może być powodem wyborów czegoś przeciwnego. Szukają sposobów na bycie innymi, a nie analizują, dlaczego są tym, kim są.
Dlaczego po pewnym czasie zakochanie znika z ich związku? Skąd bierze się dystans, nuda, rozczarowanie? Myślę, że bardzo często spadek emocji w relacji wynika z nieświadomego odkrycia, że jesteśmy naprawdę blisko – a to nieuchronnie budzi lęk. Pierwsza fascynacja mija, a w jej miejsce nie pojawia się nic głębszego, wymagającego dalszego odsłaniania się, pokazywania siebie, podjęcia ryzyka. Jak bardzo można zostać poranionym, dając partnerowi dostęp do siebie, pokazują pary, które nawet w gabinecie terapeutycznym ranią się wzajemnie, często uderzając partnera „w bardzo subtelny sposób”. Jedno spojrzenie, odpowiedni ton, brak odpowiedzi są tak bolesne, bo obie strony świetnie znają swoje najczulsze miejsca. To rachunek za bliskość.
(Nie)świadome uniki w trójkącie
Psychoterapia jest w dużej mierze procesem formułowania trafnych pytań. Osoba samotna, pytająca co zrobić, by wreszcie z kimś być, pomija w przyglądaniu się sobie ten obszar, który sprawia, że decyduje się być sama. Powody, dla których warto z kimś być, są oczywiste. Nieoczywiste, i nieświadome są powody, dla których chcemy uniknąć powodzenia w stworzeniu relacji.
Przykładem zachowania, które prowadzi do niepowodzenia, może być tworzenie związku z osobą, która już z kimś jest. Relacje trójkątne często są sposobem na zachowanie bezpiecznego dystansu, i to dla całej trójki. Zdradzający/zdradzająca dystansuje się w najbardziej oczywisty sposób – nawet na poziomie fizycznym nie angażuje się w pełni w żadną z relacji, a emocjonalnie dzieli świat na to, co znane i rozczarowujące (dotychczasowy partner) oraz nowe i obiecujące (nowy partner). Kochanka/kochanek inaczej dzieli świat, ale ten podział również prowadzi do uniknięcia pełnego zaangażowania – na razie jest tak, że nie widujemy się zbyt często, ale kiedyś będziemy razem.
Najbardziej wieloznaczna jest rola osoby zdradzanej. Niezwykle trudno mówić o jej udziale w trójkątnym związku bez zbliżania się do obwiniania i przypisywania odpowiedzialności za tworzenie czy podtrzymywanie sytuacji skądinąd bardzo bolesnej. Jednak zwłaszcza w związkach, w których zdrada powtarza się, a zdradzani za każdym razem wybaczają zdradzającym ich partnerom albo decydują się żyć w takim układzie ze względu np. na „dobro dzieci”, można pokusić się i o taką interpretację, że także strona zdradzana czerpie specyficzny zysk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz